-Nie możesz tam pracować!-krzyknęła szatynka.
-Vilu, dobrze wiesz, że muszę, gdzieś pracować.Nie mamy dużo kasy, a wiesz, że niedługo do naszej rodziny dołączy nowy członek-powiedział i objął ją.-Kocham cię, ale powinnaś mieć do mnie zaufanie-dodał i pogłaskał brzuch, w którym znajdował się jego potomek.
-Do ciebie mam, ale do tych kobiet nie-powiedziała, odwróciła się i już zamierzała wyjść jednak on chwycił jej dłoń i przyciągnął ją do siebie.
-Te kobiety nic dla mnie nie znaczą.Ja kocham tylko ciebie skarbie-powiedział delikatnie zakładając jej włosy za ucho.
-One są ładne i takie szczupłe, a ja wyglądam jak jakaś beczka-powiedziała i spuściła głowę w dół.Lekko podniósł jej podbródek tak, aby spojrzała mu w oczy.
-Jesteś najpiękniejszą,najseksowniejszą i najlepszą kobietą w całym wszechświecie.
-Mówisz tak tylko po to, abym poczuła się lepiej-powiedziała i ruszyła do pokoju, w którym się zamknęła.Szatyn zaśmiał się pod nosem.Nie wiedział jak ma jej wytłumaczyć, że kocha tylko ją.
Ruszył pod drzwi, w których zamknęła się jego ukochana.
-Vilu otworzysz?-zapytał.
-Nie!-krzyknęła ze złością.
-Proszę-powiedział.
-Chcę pobyć sama-powiedziała spokojniej.Szatyn westchnął głośno.Zszedł na dół do kuchni w celu zjedzenia najważniejszego posiłku dnia.Wyciągnął miskę i położył na stole po czym wyciągnął mleko z lodówki, a później płatki czekoladowe,które wprost uwielbiał.Nasypał ich do miski i zalał białą, zimną cieczą .Uwielbiał układać wyrazy z tych płatków, ponieważ były to płatki literki.Po skończonym posiłku wziął małą karteczkę, na której napisał:
Idę do pracy.Obiecuję, że wrócę o 21:00.
Ps.Kocham cię<3
Postawił ją w widocznym miejscu, ubrał płaszcz,szalik,buty i wyszedł.Wsiadł do samochodu i ruszył do miejsca, w którym pracował.Wciąż padało i padało.Włączył wycieraczki i klimatyzację.Bardzo kochał swoją żonę i nie chciał jej stracić przez taką głupotę.Zawsze chciał pracować jako lekarz.To, że zajmuje się chorobami kobiet, a nie mężczyzn to nie jego wina.Musiał, gdzieś pracować.Nie mieli dużo pieniędzy.Ta pracy spadła jakby z nieba.Była na miejscu,dobrze płatna i nie musiał pracować do późna.
Gdy dojechał na miejsce zamknął samochód i ruszył do szpitala.
-Dzień dobry-przywitała go pielęgniarka, która aktualnie znajdowała się na recepcji.
-Dzień dobry-powiedział i uśmiechnął się do niej.-Jest ktoś już?-zapytał ubierając swój strój.
-Tak jest już pani Rebecca Queen i pani Samantha River-powiedziała.
-Dziękuję-powiedział zapinając swój identyfikator.
-Dzień dobry panie Leonie-powiedziały jednocześnie dwie młode pacjentki.
-Dzień dobry-odpowiedział im.
-Zapraszam-powiedział do jednej z nich otwierając drzwi do gabinetu lekarskiego.
-Ależ z pana dżentelmen-powiedziała uśmiechając się do niego.Nic nie odpowiedział, postanowił do zignorować.
-Proszę usiąść-powiedział do niej.Posłusznie usiadła na wygodnym fotelu.Szatyn usiadł na przeciwko niej.
-W czym problem?-zapytał po chwili.
-Panie doktorze uważam, że moje piersi są za małe-oznajmiła.Źrenice szatyna powiększyły się gwałtownie.Przecież, gdyby Vilu dowiedziała się z jakimi problemami przychodzą do mnie pacjentki to chyba by mnie zabiła-pomyślał.
-Proszę się rozebrać-powiedział.Pacjentka zaczęła się rozbierać, co szatyna mocno zdziwiło.
-Nie tutaj.Tam za kotarą-powiedział wskazując na bambusową kotarę znajdującą się na końcu sali.
-Oh, proszę wybaczyć.To mój błąd-powiedziała i ruszyła do wskazanego przez szatyna miejsca.Leon westchnął głośno.Po chwili przyszła cała naga.
-Niech pani założy spodnie-powiedział odwracając się tak, aby nie patrzeć na nią.-Chodziło mi o to, aby ściągnęła pani tylko górną część stroju-dodał.Nie wiedział, że będzie ,aż tak lekko myślna i rozbierze się cała.Fakt powiedział jej, żeby się rozebrała, ale skoro przyszła z problemem takim jak za małe piersi, to chyba wiadomo, że nie musi się cała rozbierać.Znów wróciła tym razem na szczęście w spodniach.Szatyn ubrał niebieskie rękawiczki i podszedł do niej.Tak jak się domyślał jej piersi miały normalną objętość.
-Ma pan piękne oczy-powiedziała wpatrując się w niego.Dyrektor szpitala ostrzegał go, że pacjentki mogą go podrywać, ale nie sądził, że będą, aż tak natarczywe.Przynajmniej już wiem, dlaczego poprzedni lekarz się zwolnił-pomyślał.
-Proszę pani, niech pani pozwoli, że ujmę to tak.Mam cudowną żonę,spodziewam się dziecka i nie w głowie mi żadne inne kobiety, więc proszę takie komentarze zachować dla siebie-powiedział spokojnie tak, aby jej nie urazić.
-No dobrze, ale może przejdźmy chociaż na ty.Rebecca-powiedziała.
-Proszę panią, niech pani pozwoli, że jeszcze raz to wytłumaczę.Mam cudowną,kochającą żonę,spodziewam się syna lub córki i nie w głowie mi żadne romanse.Mnie i panią łączą tylko służbowe relacje.Pani jest moją pacjentką, a ja pani lekarzem nic więcej-powiedział.
-To jak z tym moim biustem?-zapytała zmieniając temat rozmowy.
-Pani piersi są normalnej wielkości.Nie są za duże, ale też nie za małe-oznajmił siadając za biurkiem.
-Mogę już się ubrać?-zapytała.
-Tak,oczywiście-odpowiedział jej.Podczas, gdy ona się przebierała Leon wypełniał jej kartę, ale myślami był gdzie indziej.Miał nadzieję, że Vilu nie będzie na niego zła,że już się jak ona to mówi od obraziła.
-Tutaj jest pani karta-powiedział podając jej pełną kopertę.-Niech pani odda to w recepcji-dodał.
-Do widzenia-powiedziała machając do niego ręką.
-Do widzenia-odpowiedział.Później pacjentki przychodziły z różnymi problemami.Takimi jak ból w plecach.Niektóre prosiły nawet,żeby je rozmasować, ale Verdas nie dał się.Dał im skierowanie do masażysty.Jedna przyszła z córką i chciała ją zeswatać z nim, a jeszcze jedna udała, że mdleje i chciała oddychanie usta,usta.Szatyn wypełniał właśnie ostatnią kartę, po której miał iść do domu, gdy nagle zadzwonił telefon.
-Halo?
-Jak to jeszcze jedna?
-Przecież miałem iść przed dwudziestą pierwszą, bo obiecałem mojej żonie, że wrócę o dwudziestej pierwszej.
-Jak to pilne?
-Dobrze.
Odłożył słuchawkę i westchnął.Usłyszał pukanie do drzwi.
-Proszę!-powiedział.
-Dzień dobry-powiedziała.
-Dzień dobry-odpowiedział nie podnosząc głowy z zeszytu.Ocknął się uświadamiając sobie kto jest właścicielem tego głosu.
-Vilu co ty tutaj robisz?-zapytał.-Stało się coś?-dodał zaniepokojony podnosząc się z krzesła.
-Nie,nie tylko chciałam zrobić ci niespodziankę-powiedziała i pocałowała swojego męża.Zaskoczony oddał pocałunek obejmując ją.
-Myślałem, że jesteś na mnie zła-powiedział, gdy skończyli.
-Przemyślałam to i uznałam,że masz rację.Musisz, gdzieś pracować, a ja muszę to zaakceptować.Poza tym ufam ci i wiem, że zawsze będziesz tylko mój- powiedziała i uśmiechnęła się uroczo do niego.
-Czyli,że przyznajesz mi rację?-spytał nie dowierzając.
-Tak,Leonie Verdasie przyznaję ci rację-powiedziała i ponownie go pocałowała.-Jak dziś było?-zapytała.
-Dobrze-odpowiedział niepewnie.
-Coś kręcisz-powiedziała.
-Ja?-zapytał odwracając głowę w bok.
-Umiesz naprawdę wiele rzeczy, ale jest jedna, która kompletnie ci nie wychodzi.Nie umiesz kłamać-powiedziała uśmiechnięta.
-No dobra.Może masz rację.Dzisiejszy dzień nie był moim najlepszym w tym szpitalu, ale wierzę,że będzie lepiej-powiedział.
-To co, idziemy?-zapytała.
-Idziemy-odpowiedział.Gdy wychodzili ze szpitala, szatyn zauważył, że w kawiarence obok, siedzą wszystkie jego dzisiejsze pacjentki.To jakaś zmowa czy co?-pomyślał.Pomachał do nich uśmiechnięty od ucha do ucha.Szatynka zauważyła to i mocniej wtuliła się w niego.
-Ktoś tu jest zazdrosny powiedział otwierając jej drzwi od auta.
-Że niby ja zazdrosna?!-zapytała.
-Tak ty-odpowiedział siadając za kierownicą.
-Pff, większej głupoty nie słyszałam-powiedziała i dumnie uniosła głowę.
-Tak,tak, jasne-powiedział i zaśmiał się pod nosem.
-Zatrzymaj się-powiedziała po chwili.
-Po co?-zapytał.
-Nie pytaj po co,po prostu się zatrzymaj-powiedziała.Szatyn posłusznie zjechał na bok i wyłączył samochód.Jego żona wysiadła i ruszyła na ogromną łąkę całą pokrytą puszystym,białym śniegiem.
Położyła się i zaczęła robić anioła w śniegu.Leon zaśmiał się pod nosem.Wysiadł z samochodu i ruszył do miejsca, w którym znajdowała się jego żona.Również położył się i obok anioła Vilu zrobił swojego anioła.
-Mamy swoje anioły-powiedziała uśmiechnięta spoglądając z góry na anioły zrobione przez niech w śniegu.
-Nie, ja już mam swojego anioła, nie potrzebny mi drugi-powiedział zielonooki podchodząc do szatynki.
-Jak to?-zapytała zdziwiona, ale równocześnie zaniepokojona.
-Ty jesteś moim aniołem-powiedział przytulając ją do siebie.
-Kocham cię-powiedziała po chwili mocniej wtulając się w niego.
-Ja ciebie też-powiedział.
-Co powiesz na bitwę?-zapytała uśmiechnięta.Nim szatyn zdążył coś powiedzieć dziewczyna rzuciła w niego kulką śniegu.
-No wiesz co?-zapytał śmiejąc się.I tak zaczęła się bitwa.Po chwili zmęczeni leżeli obok siebie.
-Mogę cię pocałować?-zapytał szatyn.
-Nie-odpowiedziała udając poważną.
Jednak on nie posłuchał i pocałował ją delikatnie, a ona, gdy skończył odepchnęła jego twarz śmiejąc się wniebogłosy.
-To bolało-powiedział udając obrażonego.
-Bo miało boleć-odpowiedziała.
-I tak cię kocham-powiedział po chwili.
-Jak mocno mnie kochasz?-zapytała patrząc w gwiazdy na niebie.
-Tak mocno, jak mocno świecą gwiazdy na niebie-odpowiedział chwytając ją delikatnie za rękę.
_________________________________________________________________________________
Oto nowy One Part!
Tak jakoś mnie naszło.
Czy będzie kolejna część?
Tego nie wiem.
Zobaczę.
Niespodzianka będzie jutro!! :D :D :D
Z góry przepraszam za błędy.
Miłego czytania! :D
Pozdrawiam<3
Tini Blanco<3