Diego nadal się nie zjawił.Nie ma go i nawet nie daje żadnego znaku życia.Nie przeszkadzało jej to wręcz przeciwnie.Dziś mogła nareszcie wrócić do domu.Stał się jakiś cud, że przeżyła.Lekarze nie dawali jej żadnych szans, a jednak przeżyła, jest tu.
-To do zobaczenia.
-Jak to?-zapytałam.
-Przyjdę do ciebie około drugiej.Chyba nie sądzisz, że będziesz tutaj sama?Jesteś osłabiona, potrzebujesz pomocy.Mojej pomocy.
-Leon nie musisz.Sama dam sobie radę.
-Tak, tak do zobaczenia-powiedział i zamknął drzwi.Szatynka zaśmiał się pod nosem.Kochała to w nim.Tą jego troskliwość i opiekuńczość.Zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.Popatrzyła na schody, z których spadła.Wiedziała, że to Diego ją zepchnął.Jednak nie chciała nikomu tego mówić.Bała się.Postanowiła wziąć prysznic.Po odświeżeniu się usiadła przed telewizorem.Nie mogła uwierzyć w to, co się stało.Była w szpitalu.Mogła umrzeć.Mogła już nigdy nie zobaczyć Cami,Fran,Naty,Lu i reszty,a co najważniejsze mogła już nie zobaczyć jego.Tak bardzo za nim tęskniła.W pierwszych dniach słyszała go jednak potem przestała.Chciałaby z nim porozmawiać.W końcu w szpitalu powiedziała mu, że go kocha.On unikał tego tematu, albo zapomniał już o tym.Kiedy w końcu odważyła mu się o tym powiedzieć, on po prostu o tym zapomniał.Te słowa, które mu powiedziała były pierwszymi jakie przyszły jej do głowy kiedy go zobaczyła.Siedział zapłakany przy łóżku.Włączyła telewizor.Usłyszała trzask drzwi.Podniosła się i powoli zaczęła podchodzić do drzwi.
Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Diego.
-Słyszałem, że dziś cię wypisali więc stwierdziłem, że wrócę.Przecież muszę się tobą zaopiekować.
Co jest nie przywitasz się?-podszedł do niej i pocałował ją.Violetta nie mogła się ruszyć.Była sparaliżowana.
-Dlaczego mi to zrobiłeś?-zapytała w końcu.
-Dlaczego?Zrobię to ponownie jeśli znów będziesz rozmawiała z Verdasem!-krzyknął i uderzył ją.
Dziewczyna zaczęła płakać.
-Diego,tto nie ttak.To, to był przypadek-próbowała się tłumaczyć.
-Tak jak to, że on cały czas za tobą chodzi?!
-Śledzisz mnie?
-Zamknij się!Zrób mi coś do jedzenia.Jestem głodny.Pospiesz się, bo nie lubię czekać.
-Sądzi pani, że jej się spodobają?
-A jaka ona jest?
-Wyjątkowa
-Na pewno się jej spodobają
-Ufam pani-zaśmiał się szatyn
Gdy kupił kwiaty i wyszedł ze sklepu, ruszył do domu Castillo.Zadzwonił do drzwi.Zamarł kiedy zamiast szatynki zobaczył jego.
-Cześć.Jest Violetta?
-Śpi.Jest zmęczona, nie będę jej budzić specjalnie po to, abyś mógł ją zobaczyć.Ona nie potrzebuje twojej pomocy.Ja się nią zajmę.Zajmij się własnym życiem, a nie wtrącaniem się w cudze sprawy.
-To moja przyjaciółka, chciałem z nią tylko porozmawiać
-Mówiłem już.Violetta śpi.
-Przyjdę później
-Wiesz, dziś urządzam dla niej kolację.Taką dość prywatną,po której..no wiesz.Chcemy się sobą nacieszyć.Nawet nie wiesz jak się ucieszyła kiedy mnie zobaczyła.Muszę już iść więc..Cześć Leon-Diego zatrzasnął mu drzwi przed nosem.Szatyn zacisnął pięści.Zaczął iść.Przed siebie.Wyrzucił kwiaty do kosza.Wiedział do kogo teraz zadzwonić.
-Kathy?Możemy się spotkać?
-Kiedy i gdzie?
-Najlepiej teraz, może w parku?
-Już jadę
-Leon co się stało?-zapytała zaniepokojona siadając obok niego na ławce.
-To wszystko, to nie ma sensu.Ona go kocha, on wrócił i...
-Leon spokojnie.Opowiedz mi wszystko po kolei.Mam czas.Dla ciebie zawsze go znajdę.
-No, bo wiesz, gdy ona była w szpitalu i obudziła się to powiedziała, że, że mnie kocha, a teraz pojawił się Diego i on,on już nie pozwoli mi się z nią zobaczyć.
-Myślę, że coś jest nie tak nie uważasz?Najpierw ona mówi ci, że cię kocha, a potem on wraca i wszystko jest jak dawniej.W ogóle dlaczego nie pozwolił ci się z nią zobaczyć?
-Powiedział, że ona śpi.
-Ja do niej pójdę.
-Jak to?
-No po prostu.Powiem mu, że jestem ze Studia i Violetta musi podpisać kilka papierów i w ogóle muszę z nią porozmawiać o pracy.Zobaczę czy wszystko z nią w porządku.Może wtedy się trochę rozluźnisz ok?
-Dzięki Kathy, ale nie musisz.
-Tak,tak idę do niej pa.Szatyn zaśmiał się.
-Ja do Violetty.
-Śpi.
-No to ją obudź.
-Jest zmęczona.
-To nie zajmie długo.
-Wolałbym jednak nie.
-Ja wolałbym jednak tak.
-O co chodzi?
-To nie twoja sprawa.
-Ja i Violetta mówimy sobie wszystko.
-No widzisz jednak nie, bo gdybyście mówili sobie wszystko to wiedziałbyś o co chodzi.
-Posłuchaj
-Nie.To ty mnie posłuchaj.Chcę się z nią zobaczyć, mam do tego prawo więc rusz swoje cztery litery i ją zawołaj.
Diego zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
-Idiota!-krzyknęła.Była wściekła.Nie wiedziała, że z niego, aż taki kretyn.
I co ja teraz powiem Leonowi?-pomyślała.Nagle zderzyła się z kimś.
-Przepraszam-rzuciła odruchowo.Gdy zobaczyła przystojnego szatyna uśmiechnęła się.
-To ja przepraszam-powiedział również uśmiechając się do niej.
-Kathy-powiedziała wyciągając do niego rękę.
-Paul-uścisnął jej rękę.
-Fran co się dzieję?
-Marco, to chyba już.
-Co już?
-Ja rodzę!
-Fran spokojnie,poczekaj tutaj,ja podam ci płaszcz i pojedziemy do szpitala.Nie ruszaj się stąd.
Po chwili byli już w samochodzie.
-Jedźmy już-pospieszała go zdenerwowana Francesca.
-Czekaj nie mam kluczyków.Spokojnie Fran
-Przestań mnie uspokajać!
Po chwili wrócił z kluczykami.Ruszyli do szpitala.Marco zadzwonił do wszystkich jednak odebrał tylko Leon i Violetta po chwili także Lu i Fede.
-Wleczemy się, mógłbyś jechać trochę szybciej?!
-Fran
-Nie Franuj mi tutaj!
-Oddychaj spokojnie.Wdech i wydech.
-Marco!
Gdy nareszcie dojechali do szpitala na miejscu byli już Leon i Fede razem z Ludmiłą.
-Zabierzcie go ode mnie!-mówiła Francesca wskazując na Marco.Pospiesznym krokiem ruszyła w stronę szpitala.Wszyscy szli za nią.Dla Lu i Fede była to ciężka sytuacja.Nie mogli mieć własnych dzieci więc patrzenie na szczęście innych rodziców nie ułatwiało im niczego.Leon śmiał się z całej tej sytuacji.Marco szedł za Francescą starając się jej pomóc, a ona krzyczała na niego gestykulując rękami.To wszystko wydawało mu się zabawne.Po chwili wszyscy oczekiwali narodzin dzieci państwa Tavelli.Do sali wbiegła Violetta.Leon wstał i podszedł do niej.
-I co z nią?
-Jeszcze nic, Marco jest z nią na sali.
-Leo
Chciała mu coś powiedzieć jednak przerwała jej pielęgniarka, która razem z doktorem prowadziła, a raczej ciągła Marco, który najprawdopodobniej zemdlał. Ułożyli go na siedzeniach i weszli z powrotem do sali.Leon podszedł do Marco i zaczął go ocucać.
-Tam było tyle krwi-zaczął majaczeć.
-Marco
-Leon tam było tak dużo krwi, ja widziałem głowę mojego synka.Leon zaśmiał się.Z sali wyszedł lekarz.
-Gratuluję.Ma pan pięknych i co najważniejsze zdrowych synów.Możecie do niej wejść.Jest w sali numer 2.
-Dziękuję-powiedział jeszcze nie do końca przytomny Marco.
Wszyscy ruszyli do sali numer 2 wraz z Marco.
-Fran gratuluję-przytuliła ją Violetta.
-Dziękuję kochana.
-Boże jacy oni słodcy-powiedziała Lu.-Mogę?-zapytała wskazując na nich.
-No pewnie.Ludmiła podniosła jednego z nich i przytuliła delikatnie.Marco podszedł i pocałował Fran.
-Jak dacie im na imię?-zapytał Fede.
-Phil i Gabe-oświadczyła im Francesca.
-Pasuje do nich powiedział Leon, który trzymał na rękach Gabe'a.
Po chwili reszta do nich dołączyła.Violetta zadzwoniła do nich kiedy była w drodze do szpitala.
-Musimy dać im odpocząć-powiedział Leon.-Niech się sobą nacieszą-dodała Vilu.Leon uśmiechnął się do niej, co nie umknęło uwadze Cami.Ta zaśmiała się i pokręciła głową z dezaprobatą.
__________________________________________________________________________
Ta dam!
Kolejny rozdział.
5 komentarzy=Rozdział XI
Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Diego.
-Słyszałem, że dziś cię wypisali więc stwierdziłem, że wrócę.Przecież muszę się tobą zaopiekować.
Co jest nie przywitasz się?-podszedł do niej i pocałował ją.Violetta nie mogła się ruszyć.Była sparaliżowana.
-Dlaczego mi to zrobiłeś?-zapytała w końcu.
-Dlaczego?Zrobię to ponownie jeśli znów będziesz rozmawiała z Verdasem!-krzyknął i uderzył ją.
Dziewczyna zaczęła płakać.
-Diego,tto nie ttak.To, to był przypadek-próbowała się tłumaczyć.
-Tak jak to, że on cały czas za tobą chodzi?!
-Śledzisz mnie?
-Zamknij się!Zrób mi coś do jedzenia.Jestem głodny.Pospiesz się, bo nie lubię czekać.
-Sądzi pani, że jej się spodobają?
-A jaka ona jest?
-Wyjątkowa
-Na pewno się jej spodobają
-Ufam pani-zaśmiał się szatyn
Gdy kupił kwiaty i wyszedł ze sklepu, ruszył do domu Castillo.Zadzwonił do drzwi.Zamarł kiedy zamiast szatynki zobaczył jego.
-Cześć.Jest Violetta?
-Śpi.Jest zmęczona, nie będę jej budzić specjalnie po to, abyś mógł ją zobaczyć.Ona nie potrzebuje twojej pomocy.Ja się nią zajmę.Zajmij się własnym życiem, a nie wtrącaniem się w cudze sprawy.
-To moja przyjaciółka, chciałem z nią tylko porozmawiać
-Mówiłem już.Violetta śpi.
-Przyjdę później
-Wiesz, dziś urządzam dla niej kolację.Taką dość prywatną,po której..no wiesz.Chcemy się sobą nacieszyć.Nawet nie wiesz jak się ucieszyła kiedy mnie zobaczyła.Muszę już iść więc..Cześć Leon-Diego zatrzasnął mu drzwi przed nosem.Szatyn zacisnął pięści.Zaczął iść.Przed siebie.Wyrzucił kwiaty do kosza.Wiedział do kogo teraz zadzwonić.
-Kathy?Możemy się spotkać?
-Kiedy i gdzie?
-Najlepiej teraz, może w parku?
-Już jadę
-Leon co się stało?-zapytała zaniepokojona siadając obok niego na ławce.
-To wszystko, to nie ma sensu.Ona go kocha, on wrócił i...
-Leon spokojnie.Opowiedz mi wszystko po kolei.Mam czas.Dla ciebie zawsze go znajdę.
-No, bo wiesz, gdy ona była w szpitalu i obudziła się to powiedziała, że, że mnie kocha, a teraz pojawił się Diego i on,on już nie pozwoli mi się z nią zobaczyć.
-Myślę, że coś jest nie tak nie uważasz?Najpierw ona mówi ci, że cię kocha, a potem on wraca i wszystko jest jak dawniej.W ogóle dlaczego nie pozwolił ci się z nią zobaczyć?
-Powiedział, że ona śpi.
-Ja do niej pójdę.
-Jak to?
-No po prostu.Powiem mu, że jestem ze Studia i Violetta musi podpisać kilka papierów i w ogóle muszę z nią porozmawiać o pracy.Zobaczę czy wszystko z nią w porządku.Może wtedy się trochę rozluźnisz ok?
-Dzięki Kathy, ale nie musisz.
-Tak,tak idę do niej pa.Szatyn zaśmiał się.
-Ja do Violetty.
-Śpi.
-No to ją obudź.
-Jest zmęczona.
-To nie zajmie długo.
-Wolałbym jednak nie.
-Ja wolałbym jednak tak.
-O co chodzi?
-To nie twoja sprawa.
-Ja i Violetta mówimy sobie wszystko.
-No widzisz jednak nie, bo gdybyście mówili sobie wszystko to wiedziałbyś o co chodzi.
-Posłuchaj
-Nie.To ty mnie posłuchaj.Chcę się z nią zobaczyć, mam do tego prawo więc rusz swoje cztery litery i ją zawołaj.
Diego zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
-Idiota!-krzyknęła.Była wściekła.Nie wiedziała, że z niego, aż taki kretyn.
I co ja teraz powiem Leonowi?-pomyślała.Nagle zderzyła się z kimś.
-Przepraszam-rzuciła odruchowo.Gdy zobaczyła przystojnego szatyna uśmiechnęła się.
-To ja przepraszam-powiedział również uśmiechając się do niej.
-Kathy-powiedziała wyciągając do niego rękę.
-Paul-uścisnął jej rękę.
-Fran co się dzieję?
-Marco, to chyba już.
-Co już?
-Ja rodzę!
-Fran spokojnie,poczekaj tutaj,ja podam ci płaszcz i pojedziemy do szpitala.Nie ruszaj się stąd.
Po chwili byli już w samochodzie.
-Jedźmy już-pospieszała go zdenerwowana Francesca.
-Czekaj nie mam kluczyków.Spokojnie Fran
-Przestań mnie uspokajać!
Po chwili wrócił z kluczykami.Ruszyli do szpitala.Marco zadzwonił do wszystkich jednak odebrał tylko Leon i Violetta po chwili także Lu i Fede.
-Wleczemy się, mógłbyś jechać trochę szybciej?!
-Fran
-Nie Franuj mi tutaj!
-Oddychaj spokojnie.Wdech i wydech.
-Marco!
Gdy nareszcie dojechali do szpitala na miejscu byli już Leon i Fede razem z Ludmiłą.
-Zabierzcie go ode mnie!-mówiła Francesca wskazując na Marco.Pospiesznym krokiem ruszyła w stronę szpitala.Wszyscy szli za nią.Dla Lu i Fede była to ciężka sytuacja.Nie mogli mieć własnych dzieci więc patrzenie na szczęście innych rodziców nie ułatwiało im niczego.Leon śmiał się z całej tej sytuacji.Marco szedł za Francescą starając się jej pomóc, a ona krzyczała na niego gestykulując rękami.To wszystko wydawało mu się zabawne.Po chwili wszyscy oczekiwali narodzin dzieci państwa Tavelli.Do sali wbiegła Violetta.Leon wstał i podszedł do niej.
-I co z nią?
-Jeszcze nic, Marco jest z nią na sali.
-Leo
Chciała mu coś powiedzieć jednak przerwała jej pielęgniarka, która razem z doktorem prowadziła, a raczej ciągła Marco, który najprawdopodobniej zemdlał. Ułożyli go na siedzeniach i weszli z powrotem do sali.Leon podszedł do Marco i zaczął go ocucać.
-Tam było tyle krwi-zaczął majaczeć.
-Marco
-Leon tam było tak dużo krwi, ja widziałem głowę mojego synka.Leon zaśmiał się.Z sali wyszedł lekarz.
-Gratuluję.Ma pan pięknych i co najważniejsze zdrowych synów.Możecie do niej wejść.Jest w sali numer 2.
-Dziękuję-powiedział jeszcze nie do końca przytomny Marco.
Wszyscy ruszyli do sali numer 2 wraz z Marco.
-Fran gratuluję-przytuliła ją Violetta.
-Dziękuję kochana.
-Boże jacy oni słodcy-powiedziała Lu.-Mogę?-zapytała wskazując na nich.
-No pewnie.Ludmiła podniosła jednego z nich i przytuliła delikatnie.Marco podszedł i pocałował Fran.
-Jak dacie im na imię?-zapytał Fede.
-Phil i Gabe-oświadczyła im Francesca.
-Pasuje do nich powiedział Leon, który trzymał na rękach Gabe'a.
Po chwili reszta do nich dołączyła.Violetta zadzwoniła do nich kiedy była w drodze do szpitala.
-Musimy dać im odpocząć-powiedział Leon.-Niech się sobą nacieszą-dodała Vilu.Leon uśmiechnął się do niej, co nie umknęło uwadze Cami.Ta zaśmiała się i pokręciła głową z dezaprobatą.
__________________________________________________________________________
Ta dam!
Kolejny rozdział.
5 komentarzy=Rozdział XI
Genialny :)
OdpowiedzUsuńPiszesz naprawdę rewelacyjne rozdziały :*
Proszę dodaj szybko next :)
Dziękuję, staram się jak mogę :)
UsuńCieszę się, że ci się podobają <3
Next dodam myślę, że jutro, ale nic nie obiecuję ;D
Pozdrawiam! <3
Tini Blanco<3